Multiplikator

Multiplikator

Zabierając się za pisanie niniejszego artykułu o multiplikatorze zastanawiałem się, czy nie narażę się czytelnikom preferującym kołowrotki o stałej szpuli.

MOJE RACZKOWANIE

Przeglądając wiele różnego rodzaju czasopism wędkarskich, ponownie przekonałem się, że temat multiplikatora i jego obsługi praktycznie w nich nie istnieje. Szkoda, bo jest to – moim zdaniem – doskonałe narzędzie połowu. Moc, trwałość, sprawność podczas holu, wprost rewelacyjne czucie przynęty i ryby zdecydowanie przemawiają za multiplikatorami.
Mój pierwszy kontakt z multiplikatorem (Ambassadeur 6500C – jak spadać z konia to z dobrego. A co!) miał miejsce w 1980 roku. Niestety, właśnie na skutek chronicznego niedoinformowania, jak prawidłowo należy posługiwać się tego typu sprzętem, po prawie dwóch latach „kłopotów” powróciłem do kołowrotka o stałej szpuli. Spinningowałem, feederowałem, aż przyszedł przełomowy rok ’96, w którym opanowała mnie mania echosondowa. W tym też roku poznałem Czarka, który zaprosił mnie na swoje mazurskie łowiska, a ponieważ maj to miesiąc szczupaka…
Krótkie przygotowania sprowadziły się do kupna kija pod multiplikator (ciągnie wilka do lasu) i nowiutkiego (stary już mi się znudził) kołowrotka.
Pierwsze rzuty przypominały prawdziwy horror i Czarek patrzył na mnie z politowaniem. Rzuć to. Weź się wreszcie za łowienie ryb – mówił. Ale cóż – uparłem się i dalej brnąłem w multiplikatorowy temat, zaś po powrocie zakopałem się w śladowej literaturze.
Może zbyt długo skupiam się na opisie własnego raczkowania, ale chcę uświadomić wszystkim czytelnikom, że początki są zawsze trudne i nie należy się tym przejmować.

SPRZĘT I OKOLICE

Zacznę od stwierdzenia, które napiszę z pełnym przekonaniem – moim zdaniem do średniego i ciężkiego spinningu, trollingu morskiego i słodkowodnego oraz cięższych metod gruntowych, nie ma lepszego kołowrotka niż multiplikator. Twierdzę tak, ponieważ oprócz wymienionych wyżej zalet, hamulec kontrolujący wysnuwanie się żyłki podczas rzutu, działa także jak wolny bieg szpuli w karpiowych kołowrotkach, a z tego udogodnienia naprawdę warto korzystać.
Kupując pierwszy multiplikator warto pamiętać, że jest to mechaniczne urządzenie jak każde inne i nie należy oceniać go jeszcze przed dotarciem. Oczywiście już w sklepie dobrze jest przyjrzeć się precyzji montażu, wykończeniu etc. etc. Ważnym, ba nawet wyjątkowo ważnym elementem budowy multiplikatora jest wodzik żyłki, który…

Temat wodzika pozwolę sobie przedstawić dokładnie. Bowiem jedyną słuszną jest taka jego konstrukcja, która umożliwia mu, po rozpięciu go z mechanizmem kołowrotka, przemieszczanie się w ślad za schodzącymi ze szpuli zwojami. W tzw. tańszych konstrukcjach, stojący w miejscu wodzik jest powodem skrócenia długości rzutu oraz notorycznego powstawania bród, czyli wielce irytujących splątań linki. To, po prostu, musi tak się kończyć – linka w lewo, linka w prawo i szarpnięcie przy każdej zmianie kierunku spadania ze szpuli. Horror!

Docieranie sprzęgła multiplikatora najlepiej przeprowadzać rzucając dość ciężką (około 40 g) i nieuzbrojoną przynętą lub ciężarkiem. Efekt docierania najłatwiej sprawdzać po ustawieniu sprzęgła tak, by przynęta własnym ciężarem powoli wysnuwała linkę z kołowrotka. Jeśli docieranie przebiegło prawidłowo, będzie ona zjeżdżała ku ziemi, w równym (jednostajnym) tempie. Jeśli tak się stanie – zapraszam na ryby.

Multiplikatorowy kij powinien być wyposażony w pazur znajdujący się na rękojeści kołowrotka. Ten prosty element wędziska znacznie poprawia chwyt oraz ułatwia posługiwanie się sprzętem podczas rzutu i holu. Wędzisko powinno mieć semiparaboliczną akcję, długość 2,3 – 2,7 m (przy wędkowaniu z łodzi) lub 2,7 – 3,5 m (przy wędkowaniu z brzegu). Nie jest to niepodważalny kanon, lecz moje prywatne zdanie.

Jeśli zaś chodzi o linkę, to z całą odpowiedzialnością polecam plecionki w przynajmniej 150-cio metrowych nawojach (najchętniej używam 250 lub 300 metrowych) o wytrzymałościach dostosowanych do mocy sprzętu.

PIERWSZE RZUTY

Pierwsze rzuty należy wykonywać płynnie z nadgarstka – pracować ma wędzisko, a nie ręka – stopniowo dodając rzutowi prędkości i siły. Lecącą w powietrzu przynętę kontroluje ustawione uprzednio sprzęgło, zaś w momencie gdy znajdzie się ona około 1 metra nad lustrem wody, należy rozpocząć delikatne hamowanie rozpędzonej szpuli kciukiem ręki trzymającej wędzisko. Przed wyrzutem należy ustalić siłę hamowania wolnych obrotów szpuli (sprzęgło). Należy to zrobić w następującej kolejności: wstępne ustawienie sprzęgła, podciągnięcie przynęty pod szczytów-kę wędziska, zwolnienie sprzęgła szpuli, obserwacja opadającej przynęty. Jeśli opada ona powolnym, płynnym ruchem – wszystko jest OK.

Nabierając stopniowo wprawy w posługiwaniu się multiplikatorem sami stwierdzicie, że jego sprzęgło (nie mylić z hamulcem potrzebnym do walki z rybą) było wam potrzebne tylko do nauki prawidłowego multiplikatorowania. Teraz, jako wprawni łowcy, na pewno zdecydujecie się je wyłączyć, powierzając panowanie nad rzutem kciukowi – najlepszemu ze znanych mi sprzęgieł. Ba, oprócz precyzji, ten rodzaj kontrolowania przynęty, wydłuża odległość rzutu.

Choć uwielbiam multiplikatory, to z czystej rzetelności muszę przyznać, że zupełnie nie nadają się one dla zdeklarowanych paproszkowców. Nie chcę wprowadzać żelaznych zasad, więc pozwolę sobie na wymienienie najmniejszych przynęt jakimi się posługuję. Są nim: obrotówka nr 4, ripper 2,5 z główką 4 g, wobler i blacha o masie nie mniejszej niż 8g. Tak łowię. Jeżeli uda Wam się zejść niżej, to… chylę czoła.

Wracając do krytycznych (może mam na tym punkcie fobię) uwag paproszkarzy odpowiem, że moim zdaniem każdy spinningista pragnie złowić rybę życia, a nie ledwowymiarowce. Tu chciałbym podać przykład: na wobler Super Shad Rap 14 cm o masie 45 g, łowiłem szczupaki 40-centymetrowe o masie niespełna 1 kg. Posługuję się multiplikatorami nieprzerwanie od ‘96 roku, chociaż dysponuję kołowrotkami o stałej szpuli. Moim zdaniem multiplikator nie ma sobie równych!