Węgorz monstrum

Węgorz monstrum

Rano 2 października 1994 roku, po odespaniu 30 nocek spędzonych nad jeziorem, postanowiłem ponownie pojechać na ryby. Miała to być jednak już ostatnia wyprawa w tym sezonie. Od rana cały czas padał deszcz, ale około godziny 15.30 trochę się rozpogodziło. W pół godziny później razem z ojcem i siostrzeńcem wsiadamy do samochodu i jedziemy. Żywca łowimy do godziny 17.30. Podejmuję decyzję, że na właściwe wędkowanie przeniesiemy się nad jezioro do Jaśkowie.

Po przybyciu na miejsce wyjąłem z pokrowca moje dwa Cormorany i nagie okazało się, że jeden z elektronicznych wskaźników brań nie działa. Po krótkiej chwili irytacji zarzucam wędkę na odległość około 60 metrów od brzegu, wyciągam około 20 metrów żyłki z kołowrotka i układam ją starannie na wodzie. Wbijam w ziemię podpórki i odkładam na nich wędzisko. Tuż za przelotką szczytową zakładam na żyłkę kostkę styropianu (bardzo dobry wskaźnik brań). Z drugim wędziskiem postępuję dokładnie tak samo z tym, że włączam dodatkowo elektroniczny wskaźnik brań.

Spoglądam na zegarek – jest godzina 19.00. Idziemy do samochodu. Przez trzy godziny żadnych brań. Nagle słyszę dźwięk sygnalizatora. Odwracam głowę i widzę czerwoną kontrolkę. Wyskakujemy z samochodu. Od razu spostrzegam, że styropian sygnalizacyjny “odjechał” na 10 metrów od przelotki szczytowej. W tej samej chwili mój siostrzeniec mówi do mnie – wujek, nie ma twojego drugiego styropianu. Rzeczywiście, na drugiej wędce z

popsutym elektronicznym sygnalizatorem brań, styropian sygnalizacyjny zniknął gdzieś w ciemnościach. Oświetliłem latarką kołowrotek i z przerażeniem spostrzegłem,że na szpuli zostało mi już tylko kilka zwojów podkładu. Chwytam więc tę wędkę, zacinam i czuję potężny opór. Patrzę na zegarek -jest godzina 22.15. Kij trzymam pionowo do góry i staram się za wszelką cenę jak najszybciej nawinąć na kołowrotek cały podkład, gdyż wykonałem go z byle jakiej żyłki. W końcu udało mi się.

Już czuję szarpnięcia węgorza, to wielkie “S”, o którym marzyłem przez całe lato. Po jakimś czasie, w świetle latarki halogenowej widzę wijącego się węgorza. Jest gruby i długi, bardzo długi. – To chyba rekord Polski – woła siostrzeniec.

Ryba jest jeszcze około 15 metrów od brzegu, gdy nagle ze zgrozą zauważam wielkie kłębowisko żyłki na mojej wędce. – Nie przejdzie przez przelotki! – krzyczę. Natychmiast podejmuję jednak jedyną sensowną w tej sytuacji decyzję i cofam się z wędką daleko na brzeg, a ojciec i siostrzeniec próbują podebrać moją zdobycz. Nie mogą sobie jednak poradzić z olbrzymim węgorzem. Oddaję więc wędkę do potrzymania tacie, biorę podbierak od siostrzeńca i już za pierwszym razem udaje mi się zagarnąć wijącą się rybę. Jest moja!

Po dokładnym zważeniu i zmierzeniu okazało się, że węgorz ma masę 6,43 kg i długość 149 cm, a więc jest to chyba nowy rekord Polski.